piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 30: "Bóg śmierci"

          - Ty nie powinieneś żyć - krzyknęła Uni odsuwając się od mężczyzny.
          - Uni posłuchaj - powiedział próbując się do niej zbliżyć, ale ona za każdym razem odsuwała się od niego.
          - Nie, ty przecież nie żyjesz - zawołała, a łzy coraz bardziej moczyły jej przesiąknięte krwią ubranie. - Mama zginęła cały czas myśląc, że ty umarłeś wtedy w szpitalu, a teraz nagle pojawiasz się znikąd! Nienawidzę cię! - chciałam odwrócić się i uciec jak najdalej stąd, lecz moje nogi odmówiły posłuszeństwa upadłam na kolana. Byłam wściekła, mimo to tęsknota jaką w sobie skrywałam nie dała o sobie zapomnieć, nic nie mogło zabić tego szczęścia  i ulgi jaką przyniosła wiadomości, że on żyje, stoi przede mną, nie jest złudzeniem.
          - Uni ja... przepraszam cię kochanie, ale to było konieczne - szepnął.
          - Co było konieczne?! - krzyknęłam - Upozorowanie swojej śmierci?! Wiesz jakie to było dla nas przeżycie?! Przez kilka lat kompletnie nie mogłam się pozbierać, bo nie dość, że ciebie nie było to mama nie mogąc znieść tego, jaka jestem do ciebie podobna, więc mnie zostawiła. Gdyby nie dziadek i reszt to nie wiem co by się ze mną działo. A ty? Balujesz nie wiadomo gdzie.
          - Gdybym wtedy nie odszedł to zginęłybyście... obie - od krzyknął. Pierwsze co przyszło to zdziwienie, a potem pytanie kto by chciał naszej śmierci i dlaczego?
          - Ale...
          - Nie mogę ci powiedzieć.
          - Uuuu... spotkanko po latach, co Miki? - słysząc to pytanie odwróciłam się i spojrzałam na osobę, która to powiedziała. 
          - Zu? jak? - pytałam moją przyjaciółkę, która siedziałam przede mną w kałuży swojej własnej krwi z szaleńczym uśmiechem na twarzy. 
          - Ale śłodka minka - powiedziała, jeszcze wyżej unosząc kąciki ust(o ile wcześniejszy uśmiech był szeroki to teraz wręcz dotykał uszu). Wstała chwiejnie, a czerwona ciecz oblepiała ją od stup do głów, wykrzywiła twarz w grymasie bólu i odwróciła się tak by zobaczyć ranę na plecach. Zacmokała zdegustowana - jak ona może tak bardzo nie dbać o swoje ciało? Przysparza tylko problemów.
          Rozglądnęła się w około, jej spojrzenie zatrzymało się na cycatej blondynie, która ją zraniła, a teraz leżała związana i zakneblowana patrząc na to wszystko z przerażeniem w oczach. Wyraz jej twarzy zmienił się teraz wyglądała jak demon, aż ciarki przechodziły po plecach kiedy widziało się jej zimne oczy, emanowała od niej aura przepełniona chęcią mordu, nawet Erza ze swoimi fazami nie dorównywała jej. Podeszła do niej zostawiając za sobą krwawe ślady. Uklękła i złapała jej podbródek tak że tamta nie miała wyboru i musiała patrzeć prosto na nią.
          - Nikt was nie poinformował co się może stać jeżeli coś mi się nie spodoba? - powiedziała białowłosa głosem mrożącym krew w żyłach. Tamta lekko pokręciła głową, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. - Taka wielka pani z ciebie była, a teraz okazuje się, że jednak taka harda nie jesteś - syknęła Zu.
          - Zostaw ją - krzyknął Mike.
          - Tak się kochanieńki odzywasz do boga? - odparła Zu nie odwracając wzroku od blondynki. - Tyle pięknych dni, a ty się jeszcze nie nauczyłeś?
          - Często powtarzałaś, że nie zabijasz śmieci - odgryzł się, trafiona w czuły punkt Zu odwróciła głowę i spojrzała na niego jadowicie.
          - Widzę, że jednak jeszcze coś pamiętasz, a myślałam, że ze starość masz sklerozę - powiedziała już nie taka spokojna.
          - Nie, takie schorzenia mi nie grożą... na razie - mówił Mike spokojnie.
          - Czy słyszałeś może, żeby nie wkurzać śmierci? Bo może się to źle skończyć.
          - Tyle pięknych dni z tobą spędziłem, przez co teraz wiem o tobie bardzo dużo Shini - chan.
          - Nie mów tak do mnie - warknęła.
          - Czego przecież tak ładnie to brzmi Shini - chan.
          - Shu! Moka! Gdzie was pchlarze wywiało, nie ma was kiedy jesteście potrzebni - krzyknęła kipiąc ze wściekłości. Po tych słowach koło niej pokazali się dwaj opiekunowie, duży pies rasy haskie, o białej sierści i figlarnych czarnych oczach, koło niego kroczyła dumnie czarna kocica, patrząc na innych, z politowaniem, białymi oczami.
         Taa mruknęła.
         - Shu uwolnienie - powiedziała Zu przez zęby, a w jej ręku ukazała się długa na kilka metrów kosa(me gusta xD)o długiej, dwusiecznej klindze zaskakująco szerokiej. Była ona idealnie biała, a z jej końca wystawała wstęga oplatająca drzewiec.
         - Shini - chan spokojnie chyba, że mam użyć tego - wyciągnął coś z kieszeni, ale nie mogłam zobaczyć co to jest. Zu nie reagowała była jak w amoku. Rzuciła się na niego z dzikim krzykiem i kiedy już miała uderzyć Mike zrobił unik, wykorzystując chwilę nieuwagi przysunął owe coś do klatki piersiowej dziewczyny. Momentalnie kosa z powrotem zmieniła się w psa, a białowłosa opadła bezwładnie w ramiona mężczyzny.
         No i po co musieliśmy się fatygować mruknęła kotka wyniośle Mikel zrób coś, żeby się nie okazywała, bo to już drugi raz na szczęście jej moc jeszcze się nie odnowiła.
        - Postaramy się coś zrobić Moka.
        Tylko spróbuj nas jeszcze raz zapieczętować a nie ręczę za siebie warknęła i razem z haskiem zniknęli.
        Siedziałam całkowicie nie wiedząc co zrobić, kim były te opiekuny? O co tu chodziło? To była Zu? Skąd ona zna papę? Tyle pytań tak mało odpowiedzi.
        - Uni choć to wszystko ci wytłumaczę, ale nie możemy tu zostać Helicanine zajmiesz się tą dwójką? - wskazał zakneblowanych dwoje członków Saberhoot.
        Kot mruknął tylko w odpowiedzi i zajął się swoją robotą. Wstałam z ziemi, a to był dla mnie nadludzki wysiłek i poszłam za tatą...


 CDN

-------------------------------------------------

2 komentarze:

  1. Boże jaki ciekawy ! Czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawość mnie zżera, dlaczego upozorował swoją śmierć. I Zu mająca drugą, mroczną stronę? No, no... Ciekawie, nie ma co xD

    OdpowiedzUsuń